Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna
Ознакомительная версия. Доступно 13 страниц из 62
Czwartego dnia pani Marta uslyszala przypadkiem fragment rozmowy pomiedzy swoimi dziecmi i wlos zjezyl jej sie na glowie.
– Ten doktor z Zoliborza to porzadny czlowiek – powiedziala Tereska do Januszka, czyszczacego hurtem wszystkie swoje buty na schodkach przed kuchennym wejsciem. – Nie jest pazerny na forsa, dalo sie z nim zalatwic. Nie badz swinia, pozycz rower.
– Riksza bylaby lepsza – odparl Januszek niechetnie. – Jedna moze wiezc druga. A w ogole to obie jestescie glupie i niezyciowe. Wykonczycie sie w tydzien.
– Sam jestes glupi i niezyciowy. Uwazasz, ze co, urodze te riksze? Pozycz rower, obcy ludzie maja zyczliwosc dla uposledzonych dzieci, a ty jak taki samolubny pien!
– Mnie nieslubne podrzutki nic nie obchodza. Jak ty sie wyglupilas, to jest twoja prywatna sprawa…
Wiecej, pani Marta, znieruchomiala ze zgrozy, nie uslyszala, bo rozgniewana Tereska zbiegla ze schodow z zamiarem zdzielenia Januszka w potylice szczotka od butow. Januszkowi udalo sie zrecznie uniknac ciosu, konwersacja pomiedzy rodzenstwem przybierala jednakze charakter zbyt gwaltowny, zeby sie dalo ja dokladnie zrozumiec.
– Dzieci, nie bijcie sie – powiedziala mechanicznie pani Marta i udala sie do kuchni z ciezkim sercem i przerazeniem w duszy.
Sprawa wydawala jej sie delikatna i zastanawiala sie, jak ja zalatwic. Tereska byla niemal nieuchwytna, odmawiala wyjasnien, zaslaniajac sie brakiem czasu. Byla wprawdzie na ogol prawdomowna i wiadomo bylo, ze niczego sie nie wyprze ani nie sklamie; przycisnieta, mogla sie jednakze zaciac w uporze i tym bardziej odmowic. Ostatnio wydawala sie tez dziwnie roztargniona… Wlasciwie jedyna szansa, to dowiedziec sie czegos od Januszka.
Januszek lezal juz w lozku, kiedy pani Marta udala sie do sluzbowki pod pozorem sprawdzenia stanu jego skarpetek.
– Po co wam riksza? – spytala z pozorna obojetnoscia przegladajac zawartosc polki.
Wsparty na lokciu Januszek z niepokojem obserwowal matke, pelen obaw, czy nie znajdzie przypadkiem kawalkow puszki po oleju silnikowym, ktorej nie zdazyl dokladnie wyszorowac, a ktora byla mu niezbedna do zaplanowanej produkcji bomby. Sasiedztwo puszki z garderoba mogloby wzbudzic dezaprobate matki.
– Co? – zdziwil sie. – Jaka riksza?
– Zdaje mi sie, ze slyszalam, jak rozmawialiscie o jakiejs rikszy i rowerze. Ty i Tereska. Po co wam to?
– A! To nie ja, to Tereska. Mnie to na nic.
– A jej po co?
– Do transportu.
– Do jakiego transportu?
Januszek opadl na poduszke i podlozyl sobie rece pod glowe, zapominajac na chwile o blachach z puszki…
– One zglupialy – rzekl wzgardliwie. – Po calym wojewodztwie woza drzewka.
Pani Marta dotarla wlasnie do dziwnych kawalow brudnej, zaolejonej blachy, ukrytej pod koszulami i swetrami, ale nawet nie zwrocila na to uwagi.
– Jakie drzewka?
– Owocowe. U nich w szkole zwariowali. Kaza im skombinowac miliony owocowych drzewek i zasadzic sad. Gdzies tam. I one lataja po rozmaitych ludziach, wyszarpuja od nich te drzewka i woza do szkoly, jak glupie, piechota przez cale miasto. Pewnie, ze riksza byloby lepiej.
Pani Marta poczula, jak od ogromnej ulgi robi jej sie slabo. Zaniechala dalszego przegladania polki i mechanicznie zaczela na powrot skladac skarpetki.
– A co maja do tego uposledzone dzieci? – spytala ostroznie.
– Ten sad ma byc dla dzieci. Tereska mysli, ze mnie wezmie pod wlos. Macha mi przed nosem tymi dziecmi i chce, zebym jej pozyczyl rower, a chala, sam go zreperowalem, a one mi znow zepsuja. Ja jej roweru nie dam, to mowy nie ma! Niech sobie wynajma ciezarowke.
– A nie wiesz przypadkiem, dlaczego one to robia poznym wieczorem?
– A kiedy? Sam bym wozil poznym wieczorem! Im chodzi o to, zeby bylo ciemno, zeby ich nikt nie widzial, bo wygladaja jak glupie z tym stolem na kolkach. Dziwie sie, ze jeszcze ich kronika nie sfilmowala. Czysty cyrk!
Pani Marta uznala, ze dowiedziala sie dosyc. Na wszelki wypadek musi, oczywiscie, porozmawiac z Tereska, ale teraz ma juz przynajmniej sprecyzowana plaszczyzne rozmowy. Zostawila syna i poszla czatowac na corke.
Tereska wrocila kwadrans po jedenastej, ciezko spracowana i bardzo spiaca. Widok matki, wyraznie czekajacej na nia, nie ucieszyl jej w najmniejszym stopniu. Niechetnie zatrzymala sie po drodze na gore.
– Milicja sie o ciebie pytala – powiedziala pani Marta, myslac rownoczesnie, ze jak na chlodne, jesienne wieczory, Tereska jest stanowczo za lekko ubrana i ze juz sama nie wie, co z nia najpierw omawiac. – Co to za historia z tymi jakimis przestepcami, ktorych macie rozpoznawac?
– A co, zlapali ich? – zainteresowala sie gwaltownie Tereska i zeszla o jeden stopien nizej.
– Nie wiem. O co tu w ogole chodzi? Dlaczego nie masz swetra? Wiesz, ze ja pod tym wzgledem nie przesadzam, ale w tym stroju przeciez musi ci byc zimno!
– Zimno? – prychnela Tereska z irytacja, wspominajac droge z Zoliborza z ladunkiem, obsuwajacym sie na kazdym krawezniku. Pojazd razem z sadzonkami wazyl ladne kilkadziesiat kilo. – Potem oplywam, a nie zadne zimno! Sprobuj przepchnac przez cale miasto piecdziesiat kilo, zobaczysz, jak ci bedzie zimno!
Pani Marta ucieszyla sie, ze Tereska sama zaczela, rownoczesnie jednak poczula, ze gubi sie w tematach. Tajemniczosc Krzysztofa Cegny, mlodego, przystojnego osobnika, ktory istotnie kilka razy pytal o Tereske, wydawala jej sie niepokojaca. Ostrzezenie pani Miedlewskiej, drzewka, sweter, przestepcy, pchanie ciezarow przez miasto…
– No wlasnie – powiedziala pospiesznie. – Moje dziecko, czy tego nie mozna inaczej zorganizowac? Dlaczego z Zoliborza? To jest, chcialam powiedziec, dlaczego przez cale miasto? Wiem, ze robicie cos dla szkoly, ale nic z tego nie rozumiem i w ogole badz uprzejma cokolwiek wyjasnic.
– Teraz? – spytala Tereska tonem namietnego protestu.
– Owszem, teraz – odparla stanowczo pani Marta, ktora sama byla zdania, ze nie jest to najwlasciwsza pora na rozmowy pedagogiczne. – Giniesz gdzies po calych dniach i wracasz o skandalicznej porze. Co to wszystko znaczy?
Tereska westchnela ciezko i zrezygnowana usiadla na stopniu. Bylo rzecza oczywista, ze zdobywanie i transport drzewek na sad dalyby sie zorganizowac racjonalniej, to znaczy racjonalniej w pojeciu otoczenia.
Dla niej samej zastosowana metoda byla jedyna mozliwoscia do przyjecia, w gre wchodzil bowiem Bogus. Zadna miara nie mogla przyznac sie do motywow swojego dzialania, nikt by tego nie potrafil zrozumiec i nikt sie o tym nie mogl dowiedziec.
Do diabla – pomyslala gniewnie – czy ciagle ktos sie musi czepiac i pytac, i wtracac? Czy nie mozna dac mi swietego spokoju?
– Jeden doktor na Zoliborzu dal nam pietnascie sztuk – powiedziala niechetnie, nie zdajac sobie sprawy, jaki ciezar zdejmuje z serca swojej matki, i nie zastanawiajac sie, skad ona ma wiedziec, o jaki towar tu chodzi. – W tamta strone czasem udaje nam sie jechac tramwajem, ale z powrotem musimy isc piechota, a ludziom najwygodniej jest zawsze zalatwiac wieczorem. Wozimy na tych saniach Okretki, to znaczy, one maja kolka. Kazdy woli wieczorem, bo wtedy nie przeszkadzamy w pracy.
– A czy nie rozsadniej byloby zamowic jakas ciezarowke i przewiezc wszystko hurtem?
– Jak hurtem, skoro my dostajemy codziennie po trochu! I w roznych miejscach. Gdyby ten polglowek, moj brat, pozyczyl nam swoj rower, byloby o wiele latwiej, ale to jest nieuzyta swinia, powinnas sie nim zajac. Nie wiem, co z niego wyrosnie…
– A czego chce milicja?
– Nic takiego – mruknela Tereska, zadowolona, ze kwestia organizacji dnia przechodzi bezbolesnie. Steknela i wstala ze stopnia. – Mamy rozpoznac jakichs facetow, ktorzy sie placza po dzialkach. Ja ide spac, jestem zmeczona jak wol roboczy.
– Czekaj – powiedziala z wahaniem pani Marta i zaryzykowala. – A co to za historia z jakims dzieckiem?
– Co? – zdziwila sie Tereska. – Z jakim dzieckiem?
– Nad ktorym rozpacza Okretka. Jakies dziecko, maltretowane czy porzucone…
Ознакомительная версия. Доступно 13 страниц из 62
Похожие книги на "Zwyczajne zycie", Chmielewska Joanna
Chmielewska Joanna читать все книги автора по порядку
Chmielewska Joanna - все книги автора в одном месте читать по порядку полные версии на сайте онлайн библиотеки mir-knigi.info.