Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna
Ознакомительная версия. Доступно 13 страниц из 62
Na czarnym tle ujrzala jasniejszy prostokat, w ktorym widoczne bylo niebo, i natychmiast gdzies blisko, tuz za sciana, na zewnatrz, rozlegl sie okropny loskot i rumor, jakby co najmniej walilo sie pol domu. Obie z Okretka wzdrygnely sie gwaltownie i odskoczyly ku wnetrzu.
– A, cholera z tym kotem, szkodny taki, ze nie wiem! – wrzasnal gromko pan domu. – Znowu cos zrzucil z dachu!
– Chyba komin – mruknela Okretka, z trudem opanowujac panike.
– Raczej wypchnal te szafe – odmruknela Tereska, usilujac ochlonac z dziwacznych wrazen. – Albo komode…
– To juz panienki wszystko widzialy? – krzyknal gospodarz, jakby z lekkim zniecierpliwieniem.
– Absolutnie wszystko – zapewnila go Tereska, podczas gdy Okretka energicznie potaknela glowa. – Bardzo ladnie pan przemeblowal, zona sie na pewno ucieszy. To moze bysmy teraz te drzewka…
– Co? A, faktycznie, drzewka. A to prosze, prosze, idziemy po drzewka. Panienki sobie przejda na podworze, ja tam zaraz ide.
Odczekal, az oddalily sie na bezpieczna odleglosc, uchylil zastawione skrzynkami drzwi z lazienki na werande i wysluchal pospiesznie wygloszonych instrukcji:
– Trzymaj pan je tam, az wyjedziemy. Niech pan robi jakis halas, zeby nie slyszaly samochodu, nie moga go zobaczyc! Moze sie nie zorientuja, ze to stad.
– Coscie tam robili, jak rany? Trza bylo wczesniej odejsc!
– Czekalismy, zeby panu powiedziec, a ta wetknela gebe w okno i Mietek odskoczyl. Co za dranstwo pan tu trzyma?!
– Beczki na kapuste…
Tereska i Okretka milczaly az do chwili, kiedy znalazly sie znow na ciemnym podworzu, obok swojego stolu na kolkach.
– Jezus kochany, uciekajmy! – jeknela Okretka rozpaczliwym szeptem, obejrzawszy sie, czy szaleniec nie idzie przypadkiem tuz za nimi. – To jakis oblakaniec, teraz nam zacznie pokazywac ogrod! Kicham na drzewka, ja chce zyc!!!
– Mowy nie ma! – odszepnela stanowczo Tereska. – Bez drzewek sie stad nie rusze! Nie po to sie wyglupiam po tej rupieciarni, zeby nie miec z tego zadnego zysku! Nie rozumiem, jakim cudem…
W tym momencie gospodarz ukazal sie w drzwiach.
– Po drzewka prosze, po drzewka! – zawolal zachecajaco. – Wozek bierzcie! Podjedzie sie blizej i zaladuje, po co to tak daleko nosic. Tedy, tedy…
Tereska i Okretka, na wszelki wypadek nie protestujac, z wysilkiem przepychaly stol przez krzewy i zarosla, nie majac pojecia, co w ciemnosci tratuja. Dotarly az do szkolki, na skraju ktorej lezal stos juz przygotowanych sadzonek.
Gospodarz, ktory niosl w reku cos, co okazalo sie tranzystorowym radiem, zamiast przystapic do zaladunku, jal lapac jakies stacje.
– Puscimy sobie muzyczke, to bedzie weselej – mowil z zapalem. – O, to dobre!
– Chryste Panie! – jeknela z cicha i ze zgroza Tereska.
Dzikie zgrzyty, wycia i piski, dobywajace sie z odbiornika, zagluszyly wszystko wokol. Ryczac pelna piersia, zeby przekrzyczec radio, gospodarz wysuwal rozmaite propozycje w kwestii umieszczenia sadzonek na blacie. Zaladowawszy obiecane pietnascie, popadl w nieopanowana filantropie i zaczal wydobywac z ziemi nastepne. Radio ryczalo przerazliwie, stos na blacie niepokojaco rosl. Tereska i Okretka wyraznie poczuly, ze zwariuja, jesli nie wydostana sie wreszcie z tego niepojetego piekla.
– Dosyc, prosze pana, juz wystarczy! – darla sie rozpaczliwie Tereska. – Dziekujemy bardzo! Nie udzwigniemy wiecej!
– Co?
– Dziekujemy, juz wystarczy!
– Co?
– Dziekujemy, juz wystarczy!
– Co?
– Dosyc tego!!! – ryknela Okretka okropnie. – Sznurka zabraklo!!!
Nie przyciszajac potwornego radia, gospodarz ruszyl w droge powrotna. Sapiac z wysilku i lamiac jakies krzewy Tereska i Okretka w pocie czola wypchnely zaladowany stol z ogrodu na podworze. Tereska pospiesznie wyciagnela z kieszeni pokwitowanie.
– Tam bylo napisane, ze pietnascie, a on nam dal znacznie wiecej – powiedziala juz na szosie, kiedy wreszcie oddalily sie od upiornego domostwa, a straszliwe dzwieki przycichly w oddali. – Pojecia nie mam, ile, i juz nie mialam sily poprawiac. Nie mowiac o tym, ze za skarby swiata nie zgodzilabym sie tam tego liczyc!
– Co to w ogole bylo, to wszystko, na litosc boska! – jeknela Okretka, oddychajac gleboko i starajac sie odzyskac jaka taka rownowage. – To wariat, bo przeciez nie byl pijany! Dlaczego on robil te dzikie sztuki?!
– Co cie to obchodzi? Grunt, ze dal nam dwa razy wiecej towaru, niz obiecal. Nie rozumiem tylko…
– Czekaj. Zdaje sie, ze caly czas zaczynalas cos mowic. Co jakim cudem?
– Wlasnie chce to powiedziec i znow mi przerwalas. Od paru godzin nie moge dokonczyc zdania! Nie rozumiem, jakim cudem on mogl przestawiac te meble po ciemku i w absolutnej ciszy. Przeciez stalysmy na podworzu i nic nie bylo slychac.
Okretka, ktorej udalo sie wreszcie umiescic jedna noge posrod patykow i galazek na blacie, powstrzymala pchniecie druga.
– A wiesz, rzeczywiscie… Nie przyszlo mi to do glowy. To przeciez niemozliwe! Przenosil je sila woli?
Podejrzewam, ze wcale ich nie przenosil. I w ogole wierzysz w tego kota, ktory zrzucil caly dach?
– W nic nie wierze. Wcale mi sie to nie podoba. Chwala Bogu, ze to ostatni raz i wiecej tam nie jedziemy! Ciemno, jak u Murzyna wszedzie, ruszajmy wreszcie! Ja dopiero jutro przyjde do siebie…
Tajemniczy samochod pojawil sie za nimi dopiero za zakretem. Jechal, tak jak poprzednio, ciagle w tej samej odleglosci. Polprzytomna ze stra chu Okretka, wsrod rozlicznych, rozpaczliwych przysiag nieoddalania sie nigdy w zyciu z domu po zmroku, wsrod inwektyw, rzucanych na prace spoleczna i czynniki naklaniajace do niej, pchala pojazd z nadludzka sila i w rekordowym tempie. Zarazona jej zdenerwowaniem Tereska pomagala bez protestow. Dokladnie ta sama droga co wczoraj przebyly cala trase i juz o wpol do dziewiatej wieczorem dotarly wraz ze stolem na kolkach do domu Okretki.
– Jutro jedziemy do Tarczyna – oswiadczyla twardo Tereska.
– Nie jutro! Na litosc boska, nie jutro!!! – blagala Okretka z obledem w oczach. – Pozwol mi odetchnac! Pojutrze!
– Pojutrze wykluczone, ide z Bogusiem do kina. Znow sie odwlecze, a wreszcie trzeba to odwalic i miec swiety spokoj. Jutro, zaraz po szkole.
– Ja od tego oszaleje!
– Nie oszalejesz, nic ci nie bedzie. W Tarczynie mieszkaja normalni ludzie, a jednego ogrodnika znam. W ogole wszyscy dotad byli normalni z wyjatkiem tego jednego. Zreszta dobrze, jak sie okaze, ze do Tarczyna tez jada za nami, przerwiemy na jakis czas i przeczekamy.
– Przeczekajmy juz teraz!
Tereska byla nieublagana. Zbior sadzonek dla przyszlego sadu stanowil nieslychana uciazliwosc, zatruwal jej zycie, zabieral czas i absorbowal mysli, ktore stanowczo nalezalo poswiecic innym, wazniejszym sprawom. Za wszelka cene chciala z tym wreszcie skonczyc. Szczegolnie, ze tak imponujaca dzialalnosc spoleczna do konca roku dawala swiety spokoj w szkole, gdzie lepiej bylo zasluzyc sie, nie zas narazac. Nie widziala innego wyjscia, jak tylko dociagnac do liczby tysiaca i wowczas odetchnac lzej.
Blaganiom Okretki ulegla tylko w kwestii powrotu do domu pod opieka meskiego ramienia. Zygmunt ucieszyl sie nawet mozliwoscia sprawdzenia, czy przydal mu sie na cos kurs dzudo, na ktory uczeszczal w ubieglym roku. Od razu po zejsciu Okretce z oczu uzgodnil z Tereska, ze bedzie szedl duzy kawalek za nia, tak zeby nie odbierac serca ewentualnym napastnikom i we wlasciwym momencie moc wkroczyc do akcji. Wrocil do domu bardzo rozczarowany, poniewaz Tereski nikt nie napadl. Okretka odetchnela z nikla ulga.
Dzielnicowy zadzwonil do szkoly przed przedostatnia lekcja, w wyniku czego z ostatniej musialy sie zwolnic. Po krotkiej naradzie postanowily nie ujawniac prawdziwych przyczyn, zwalajac rzecz na drzewka. Dotychczasowa zdobycz lezala w kacie za stara szopa do rozbiorki, starannie oslonieta stosem galezi, ktory mial chronic lakomy kasek przed okiem ewentualnych zlodziei.
Ознакомительная версия. Доступно 13 страниц из 62
Похожие книги на "Zwyczajne zycie", Chmielewska Joanna
Chmielewska Joanna читать все книги автора по порядку
Chmielewska Joanna - все книги автора в одном месте читать по порядку полные версии на сайте онлайн библиотеки mir-knigi.info.