Tajemnica Jeczacej Jaskini - Hitchcock Alfred
– Po drugie – kontynuowal Jupiter – czy pan, lub ktos z panskich ludzi, dokonal jakichs zmian w jaskini? W tunelach i wejsciach do nich?
– Nie, moge cie o tym zapewnic.
– Po trzecie, czy to, co pan tu robi, moze wywolac te zawodzace jeki?
– Absolutnie nie. Nas tez one zainteresowaly. Bylismy w jaskini tylko kilka razy i w ogole niedlugo przebywamy w tym rejonie. Sadzilismy, ze jaskinia zawsze tak zawodzila.
– Wasza praca wymaga absolutnej dyskrecji, prawda? Staracie sie wiec, by nikt was nie widzial?
– Oczywiscie – kapitan usmiechnal sie. – Jestem pewien, ze nikt nas nie widzial poza wami, chlopcy. Wiekszosc naszych zajec ogranicza sie do czesci jaskini od strony oceanu, wlaczajac w to ten staw.
– Czy widzial pan kogos poza nami w jaskini?
– Nie. Oczywiscie nie ma tu wroga, ale jest istotne dla naszej misji, by uniknac kontaktow z postronnymi osobami.
– Tak, rozumiem – powiedzial Jupiter z nuta rozczarowania.
– Przykro mi, chlopcy, niewiele moge wam pomoc. Czy znajdziecie droge do wyjscia z jaskini?
– Wlasnie staralismy sie ja znalezc, kiedy napedzil nam pan strachu swoim pojawieniem sie – wypalil Pete.
– Wobec tego wskaze wam wlasciwy kierunek. Pamietajcie, ani slowa o naszym spotkaniu, ani o tym, co widzieliscie w zwiazku z nasza operacja.
– Tak, prosze pana, przyrzekamy! – powiedzial Pete.
– Oczywiscie, panie kapitanie – zawtorowal mu Jupiter.
– Dobrze, chodzcie wiec za mna.
Poprowadzil chlopcow przez jeden z tuneli, nastepnie przez szereg grot i pasazy, az znalezli sie w grocie, w ktorej Pete po raz pierwszy zobaczyl czarne, lsniace stworzenie.
– Dobra, chlopcy – powiedzial kapitan Crane. – Jestem pewien, ze poradzicie sobie dalej. Musze wracac do swoich zajec.
– Dziekujemy panu! – powiedzieli razem.
Nurek usmiechnal sie.
– Powodzenia w waszej pracy!
Zniknal w waskim otworze pasazu, ktorym przyszli. Pete ruszyl w strone tunelu, ktory, jak pamietal, prowadzil do wyjscia na Jeczaca Doline.
Jupiter nie przylaczyl sie do niego. Pete obejrzal sie. Jupe stal z utkwionym w przestrzen pustym spojrzeniem. Pete wiedzial az nadto dobrze, co to oznacza.
– Och, nie – jeknal. – Nie powiesz mi tego, Jupe!
– Jestem bardziej niz kiedykolwiek pewien, ze musimy dzis rozwiazac tajemnice. Czlowiek w przebraniu El Diablo wiedzial, ze predzej czy pozniej znajdziemy wyjscie z zamkniecia. Oznacza to, ze nie obchodzilo go, co i ile wiemy. Chcial nas tylko usunac ze swojej drogi na pare godzin.
– Nie mam najmniejszej ochoty wchodzic mu w ogole w droge, ale cos mi mowi, ze bede musial – powiedzial Pete gorzko.
– To jest prawdziwa okazja, Pete. Ten, kto stara sie odstraszyc ludzi od jaskini, sadzi, ze sie nas pozbyl. Nigdy nie bedziemy mieli lepszej sposobnosci, zeby znalezc miejsce, w ktorym kopia i odkryc, co sprawia, ze jaskinia jeczy.
– Chyba masz racje – zgodzil sie Pete niechetnie. – Tylko moze lepiej pojsc najpierw po pana Daltona i jego ludzi.
– Jesli tylko wyjdziemy z jaskini, zobacza nas. Poza tym nie ma na to czasu. Musimy dzialac szybko, aby wykorzystac nasza przewage.
– Tez mi przewaga – mruknal Pete. – Trudno, niech ci bedzie. Od czego zaczynamy? Bylismy tu juz i nie bardzo wiedzielismy, co robic dalej.
– Tym razem mamy wiecej informacji. Wiemy, na przyklad, ze kopanie jest zwiazane z jekami – powiedzial z przekonaniem Jupiter.
– Jak tys do tego doszedl? – zdziwil sie Pete.
– Poniewaz ani szeryf, ani Daltonowie, ani gazety nie wspomnieli o kopaniu. Ktos robi to w sekrecie. Droga dedukcji wyciagam wniosek, ze kopanie i jeki sa ze soba zwiazane, poniewaz oba te tajemnicze zjawiska wystepuja, gdy nikogo nie ma w jaskini.
– Ale… – Pete zdawal sie nie bardzo rozumiec.
– Pete, posluchaj. Weszlismy do jaskini niezauwazeni. Jek nie ustal i uslyszelismy odglos kopania. Jedno musi byc zwiazane z drugim.
Pete skinal powoli glowa.
– Rozumiem. Dobra, od czego zaczynamy?
– Mozesz teraz wykorzystac swoj nadzwyczajny zmysl orientacyjny i znalezc droge do tunelu, w ktorym uslyszelismy odglos kopania.
Pete zmruzyl oczy. Przeszedl w myslach cala ich droge od miejsca, w ktorym spotkali falszywego El Diablo. W koncu powiedzial:
– Wydaje mi sie, ze powinnismy isc tunelem, ktory prowadzi na polnocny zachod.
Jupiter spojrzal na kompas.
– Tedy!
– Zgadza sie – potwierdzil Pete. – Chodz, sprawdzimy ten tunel.
Byli obaj tak podnieceni mozliwoscia rychlego rozwiazania tajemnicy, ze zapomnieli o ewentualnych niebezpieczenstwach. Zapalili swiece i zblizyli sie do otworu w polnocno-zachodniej scianie. Jakby na powitanie rozleglo sie przeciagle:
– Aaaaa-uuuu-uuu-uu!
– Jek – szepnal Pete.
– Slychac go bylo przez caly czas, Pete. Po prostu przywyklismy do niego.
– Wydaje sie teraz blizszy.
– Poniewaz dochodzi z tego tunelu! – Jupiter wyciagnal reke, w ktorej trzymal swiece. Silny prad powietrza dobiegajacy z tunelu zdmuchnal plomien i rownoczesnie rozleglo sie glosne:
– Aaaaa-uuuuu-uuuu-uu!
Skoczyli w glab tunelu. Po kilkunastu metrach otworzyl sie na mala grote.
– Wiem, gdzie jestesmy – powiedzial Pete przyciszonym glosem.
– Oslon swiatlo latarki – szepnal Jupiter.
Okryli dlonmi swiatlo latarek, tak ze tylko lekka poswiata wskazywala im droge. Pete prowadzil. Wszedl do tego samego tunelu, z ktorego zawrocil ich wczesniej rzekomy El Diablo. W miare, jak posuwali sie do przodu, jek byl coraz glosniejszy:
– Aaaaa-uuuuu-uuuu-uu!
Gdy zblizyli sie do poprzecznego tunelu, rozlegl sie odglos kopania.
– O rany – szepnal Pete – chyba rzeczywiscie ktos kopie.
– Pewnie, ze kopie. Chodz.
Skrecili w tunel o wygladzie szybu kopalnianego. Poruszali sie ostroznie, jak mogli najciszej. Szyb byl dlugi i prosty. W oddali dostrzegli lune swiatla. Jupiter gestem dal znak Pete'owi, by zwolnil.
Zrodlo swiatla znajdowalo sie w otworze w bocznej scianie szybu. Duza sterta wiekszych i mniejszych kamieni lezala wokol otworu. Odglos kopania byl coraz wyrazniejszy.
Chlopcy przycupneli za zwalowiskiem kamieni i ostroznie zajrzeli do otworu. Ostre swiatlo zmusilo ich do zmruzenia oczu. W tym samym momencie rozlegl sie znowu jek, tak glosny, ze odruchowo zatkali uszy. Rozniosl sie echem wokol nich i powoli zamarl w oddali.
– O rany – szepnal Pete – az mnie uszy rozbolaly.
– Patrz! – syknal Jupiter, lapiac Pete'a za ramie.
Ich wzrok przystosowal sie juz do jasnego swiatla. W niewielkiej odleglosci zobaczyli pochylona sylwetke z szufla w rece. Pete wstrzymal oddech.
Czlowiek wyprostowal sie nagle, odrzucil szufle i ujal kilof. Przez moment jego twarz byla widoczna w swietle latarni, a takze biale wlosy i dluga, siwa broda – stary Ben Jackson.
ROZDZIAL 15. Czesc tajemnicy zostaje rozwiazana
Przez otwor w scianie Pete i Jupiter obserwowali starego Bena pracujacego w ukrytej grocie. Regularnie co kilka minut jek uderzal w ich uszy, ale Ben zdawal sie byc nan zupelnie obojetny. Nie przestawal walic kilofem w sterte glazow i ziemi.
– Popatrz – szepnal Jupiter – to wyglada jak usypisko skalne.
– I to duze – odszepnal Pete.
– Zauwaz, ze krawedzie skal sa ostre i czyste. To musialo powstac bardzo niedawno.
Ben pracowal uporczywie, nieswiadom wpatrzonych w niego oczu. Bral zamach kilofem z wigorem i zdumiewajaca jak na jego wiek sila. Po pewnym czasie odlozyl kilof i znowu ujal szufle.
– Jupe, widziales jego oczy? – syknal Pete.
Oczy starego poszukiwacza blyszczaly w swietle latarni. Byla w nich jakas dzika zapamietalosc, podobnie jak poprzedniego wieczoru, gdy ostrzegl ich przed Staruchem.
– Goraczka zlota – powiedzial cicho Jupiter – a raczej w tym wypadku, diamentow. Czytalem, ze poszukiwacze popadaja w rodzaj opetania, kiedy mysla, ze natrafili na drogocenna zyle. Moga byc niebezpieczni, gdy cos lub ktos chce im przeszkodzic lub ich powstrzymac.
Похожие книги на "Tajemnica Jeczacej Jaskini", Hitchcock Alfred
Hitchcock Alfred читать все книги автора по порядку
Hitchcock Alfred - все книги автора в одном месте читать по порядку полные версии на сайте онлайн библиотеки mir-knigi.info.