Wehikuł Wyobraźni - Boruń Krzysztof
— Wydawało mi się, że rzadko się teraz spotykamy.
— Mam tu dużo zajęć.
— Nie zabiorę pani dużo czasu. Chcę wiedzieć jedno. Czy odczuwała pani, pani osobiście, skutki zaniku pola?
— Ja nie, ale Bertold…
— Nie mówmy teraz o Bertoldzie. Czy pani sama nic nigdy nie czuła?
Zawrotów głowy w częściowo ekranowanych pomieszczeniach, czegoś takiego?
— Nie. Dlaczego pan pyta? Molnar chwilę nie odpowiadał.
— Powiem pani — zdecydował się wreszcie. — Podejrzewam, że tego pola w ogóle nie ma.
— Jak to?
— Po prostu nie ma. A właściwie istnieje ono tylko w wyobraźni pani i jeszcze kilku obiektów farmy, jak wy to mówicie. Jest to doskonały w swej prostocie pomysł Egberga.
— Nie bardzo rozumiem…
— To proste! Czy pani, mimo wszystkich swych zobowiązań podpisanych wtedy, przed operacją, zostałaby tutaj na stałe, gdyby nie pole?
— Nie, oczywiście nie. Ach… rozumiem! Uważa pan, że on mógłby to zrobić? Zasugerować nam istnienie pola, którego nie ma?
— Mógłby na pewno. Pani nie docenia swego szefa. Ja znam go dłużej.
— I jest pan pewny, że tak właśnie postąpił?
— Nie… Szczerze mówiąc nie. I dlatego chciałbym zaproponować pani eksperyment, eksperyment z udziałem pani.
— A cóż ja mogę panu pomóc?
— Wejdzie pani do bunkra, Mag, na krótko: na dwie, trzy minuty.
Jeśli się pani nic nie stanie, będzie pani wolna. Patrzyła na niego uważnie. Pomyślał, że jest dużo bardziej opanowana, niż początkowo przypuszczał.
— Myślę, że wejście tam to śmierć. A ja nie chcę umierać.
— Chce pani zostać tu do końca życia? Kilka dni temu…
— Wtedy miałam zły dzień. To mi się czasem zdarza. Ale chcę żyć, nawet tu, jeśli nie mogę inaczej.
— Słuchaj, Mag. O śmierci nie ma mowy. Będę cię asekurował z zewnątrz. Wyciągnę cię stamtąd po prostu, gdybyś straciła przytomność. W sekundę się nie umiera. Przewiążę cię liną i wyciągnę.
— Inaczej tego sprawdzić nie można?
— Nie można. Więc jak?
Nie odpowiedziała. Stali na środku alejki i Molnar wiedział, że prędzej czy później nadejdzie ktoś, kto przerwie tę rozmowę, którą musiał dokończyć.
— To także dla ciebie szansa. Nikt poza mną nie odważy się spróbować. Wy wszyscy tutaj boicie się Egberga. Nie zaprzeczaj. To widać. A do tego eksperymentu jedna osoba nie wystarcza. Pomyśl o Bertoldzie. Gdyby ktoś go wtedy wyciągnął stamtąd, żyłby do dzisiaj. Ale on próbował sam.
— On próbował?
— Tak sądzę. Musiał zauważyć to samo co ja. — Boję się, profesorze — ale spróbuję. Jeśli się nie uda, będziesz miał mnie na sumieniu. Myślał, że się uśmiechnie, ale ona patrzyła na niego uważnie, tak samo jak poprzednio.
— Kiedy chcesz próbować, profesorze? — zapytała jeszcze.
— Zaraz. Możesz? Linę przygotowałem. Dobrze. Tylko zmienię sukienkę.
— Po co?
— Gdyby się nie udało. Ta nie jest najlepsza…
— Ależ Mag, bądź rozsądna. Chodźmy!
Teraz uśmiechnęła się do niego.
— Zgoda. Nie obawiaj się, profesorze. Ja się nie wykręcam. Wejdę tam, to już postanowione.
Do instytutu wrócili osobno i spotkali się przy schodach prowadzących do podziemi. Było tu chłodno i Molnar czuł stęchły zapach wilgotnej piwnicy. Schody były szerokie, a obok nich prowadziła w dół betonowa pochylnia. Pochylnia ta kończyła się u wejścia do bunkra półkolistym otworem, w który wjeżdżały wózki z preparatami do naświetlań. Był tam poprzednio, i obok, w stercie opakowań, ukrył linę. Była związana solidnym marynarskim węzłem z dwu krótszych, które służyły do zasuwania zasłon w jego pokoju. Zdjął je o świcie, kiedy było jeszcze szaro, i przypuszczał, że ci, którzy mogliby go obserwować, śpią. Mag nie sprawdziła nawet węzła. Przewiązał ją w pasie silnie, tak że ledwo mogła oddychać, a potem szarpnął kilkakrotnie liną sprawdzając, czy wytrzyma jej ciężar. Chciał ją podnieść w górę na linie, tak jak poprzednio planował, ale był zbyt słaby. — Gotowe — powiedział. Nie zawahała się. Weszła do bunkra głęboko, aż lina się naprężyła.
Teraz czekał kilkanaście sekund.
— Co czujesz? — zapytał.
— Chyba nic. Jest mi tylko gorąco.
— To z wrażenia…
Patrzył na zegarek. Minęła minuta.
— A teraz?
— Nic. Naprawdę nic.
Gdy po pięciu minutach wyszła z bunkra, wiedział, że miał rację.
— Wygraliśmy, Mag — powiedział odwiązując linę. W półmroku widział zarys jej twarzy.
— Więc jestem wolna?… — mówiła powoli, z trudnością.
— Tak.
— To… wspaniale, profesorze. — Odwróciła się gwałtownie i pobiegła pochylnią w górę, ku jasnemu prostokątowi wyjścia. Molnar zwinął linę, ukrył ją wśród opakowań i poszedł za Mag schodami. W połowie pochylni spostrzegł sandał.
Więc pola nie było. Mógł teraz po prostu przejść na drugą stronę ogrodzenia i zejść w dół do miasteczka. Jakiś statek zabrałby go na pewno i za pięć, sześć dni byłby już u siebie, jeśli jego pokój nie został w tym czasie wynajęty. Ale Bertold umarł i to go niepokoiło. Nie był już młody i nigdy nie działał pośpiesznie. Postanowił powtórzyć eksperyment.
Wejdę do środka, a Mag będzie mnie asekurować — myślał. — Tylko czy jest ona dostatecznie silna, by mnie stamtąd wydobyć, jeśli stracę przytomność. Uznał, że zastanowi się nad tym dokładniej po kolacji. Ale po kolacji przyszedł Egberg.
— Myślę, profesorze, że powinniśmy porozmawiać — powiedział i usiadł w fotelu usuwając stamtąd jakieś rzeczy Molnara.
— Od dawna na to czekam.
— Wcześniej nie mogłem, bo nie znałem jeszcze wyników analiz i testów. Teraz mam już pełny obraz stanu pana organizmu.
— Pełny?
— Tak. Sprawdziliśmy to nadzwyczaj dokładnie. Okazało się, że moja decyzja była słuszna. Stan pana organizmu nie uzasadnia wszczepienia autonomicznego układu serca.
— Jak mam to rozumieć?
— W tej chwili pana serce napędzane jest energią z zewnątrz, wytwarzaną w generatorze pola siłowego, tu w instytucie. Dlatego nie może pan opuścić instytutu.
— I nie ma pan zamiaru wszczepić mi autonomicznego serca?
— Nie.
— Lubię jasne odpowiedzi. Ale to jest bezprawie. Nie zgadzałem się na taki zabieg.
— Ratowałem panu życie. Wybrałem ten układ sztucznego serca, który miałem. Wie pan równie dobrze jak ja, że z tego powodu żaden sędzia nie skaże mnie nawet na grzywnę.
— Ale mam prawo wymienić to serce.
— Oczywiście. Jeśli zakupi pan układ autonomiczny oraz niezbędne usługi związane z jego wszczepieniem.
— To nierealne. Wie pan o tym, Egberg.
— Wiem.
— Więc jak długo chce mnie pan tu trzymać w instytucie?
— Odłączyć panu serca nie mogę, bo to zagrażałoby pana życiu, profesorze, i jest karalne. Mógłbym oczywiście przekazać pana do instytutów państwowych, ale to ze względu na naszą długotrwałą znajomość nie wchodzi w rachubę.
— Więc do śmierci?
— Mówmy otwarcie, nie ma pan długich perspektyw, profesorze.
— Po co ta szczerość? Zdaję sobie z tego sprawę.
— Nie mówię tego bez powodu. Pozostała część układu krążenia i nerki w złym stanie. Poza tym podejrzewam nowotwór wątroby. W sumie dwa, trzy lata.
— Na więcej nie liczyłem.
Molnar wstał i chciał zapalić światło. W pokoju był już mrok i nie widział twarzy Egberga, a wiedział, że rozmowa jeszcze nie skończona.
— Niech pan usiądzie, profesorze. Jeszcze chwila. Nie zabiorę panu dużo czasu.
Molnar zawahał się i usiadł na poprzednim miejscu.
— Chcę panu coś zaproponować, profesorze — Egberg mówił cicho. — Przeszczep pana mózgu do młodszego i zdrowego ciała, absolutnie zdrowego. Zabieg eksperymentalny. O ile wiem, na świecie dokonano tylko kilku… tego rodzaju przeszczepów. Oczywiście wynik trudno gwarantować…
— Doktorze Egberg — Molnar przerwał mu — pan kpi sobie ze mnie. Wie pan nie od dziś, co o tym myślę…
— Teoretycznie, ale tu chodzi o pana życie! — A cóż pan sobie wyobraża, że z powodu kilku czy nawet kilkunastu lat życia zgodzę się na to? To, co pan proponuje, to jest zwykła, pospolita zbrodnia.
Похожие книги на "Wehikuł Wyobraźni", Boruń Krzysztof
Boruń Krzysztof читать все книги автора по порядку
Boruń Krzysztof - все книги автора в одном месте читать по порядку полные версии на сайте онлайн библиотеки mir-knigi.info.