Eldorado - Orczy Baroness
Ознакомительная версия. Доступно 13 страниц из 64
– Otwierac w imie ludu.
Zrozumieli, co to znaczy.
Rozkaz w imie ludu byl prologiem do dramatu o dwoch rozstrzygajacych aktach: aresztowanie i gilotyna. Janka i Armand spojrzeli sobie prosto w oczy. Ujrzeli rozpostarte nad soba skrzydla smierci i w tej okropnej chwili uswiadomili sobie, ze tylko smierc moze ich rozdzielic. Milosc przyszla ze swym nieodlacznym towarzyszem_cierpieniem.
– Ciociu Mario!
Glos panny Lange stracil w jednej chwili dziecinny dzwiek, stal sie powaznym, silnym i twardym. Choc mowila do krewnej, promienne jej oczy spoczywaly na pochylonej glowie Armanda St. Justa.
– Ciociu Mario! – powtorzyla rozkazujaco, widzac, ze krewna w dalszym ciagu drzy ze strachu i trzyma fartuch przed oczami.
– Otwierac w imie ludu! – odezwal sie po raz wtory glosny, szorstki glos u drzwi wejsciowych.
– Ciociu Mario, jezeli chodzi ci o swoje i moje zycie, to zapanuj nad soba – rzekla Janka stanowczo.
– Co my poczniemy? Co sie z nami stanie? – szlochala pani Belhomme. Lecz w koncu otarla lzy i ze zdumieniem spojrzala na slodka, mala Janke, ktora stala sie tak rozkazujaca, tak zupelnie inna.
– Nie potrzebujesz sie lekac, ciociu, jesli uczynisz, co ci powiem – tlumaczyla Janka spokojnie – jezeli zas okazesz strach, jestesmy zgubieni. A wiec uspokoj sie, prosze cie.
Stanowczosc dziewczecia miala pozadany skutek. Pani Belhomme, choc wstrzasana lkaniem strzepnela fartuch, przygladzila stargane wlosy i spytala drzacym glosem:
– Co zamierzasz uczynic?
– Idz spokojnie do drzwi i otworz.
– Ale przeciez zolnierze…
– Jezeli nie otworzysz dobrowolnie, wtargna gwaltem do mieszkania – rzekla Janka. – Idz zaraz i otworz. Nie okazuj najmniejszego strachu, tylko pewne niezadowolenie, ze przeszkodzili ci w pracy; powiedz zolnierzom, ze mademoiselle jest w salonie. Idz w imie Boze.
Pani Belhomme wypelnila rozkaz jak automat i skierowala sie ku drzwiom, gdyz nie bylo czasu do stracenia. Po raz trzeci uslyszano glosne wezwanie.
– Otwierac w imie ludu!
Po czym drzwi zostaly wywazone.
Armand kleczal wciaz u stop Janki, trzymajac w swych dloniach jej drzaca reke.
– Milosna scene!… – szepnela spiesznie. – Czy umiesz cos w tym rodzaju?
Probowal powstac, lecz ona wstrzymala go. Myslal, ze stracila przytomnosc ze strachu.
– Mademoiselle… – szepnal, probujac ja uspokoic.
– Staraj sie mnie zrozumiec, rzekla ze zdumiewajacym spokojem – i rob, co ci mowie. Ciocia Maria usluchala mnie. Czy uczynisz to samo?
– Az do smierci – rzekl z zapalem.
– W takim razie odegramy pierwsza lepsza scene milosna. Z pewnoscia umiesz na pamiec dialog Rodryga z Szimena… Na pewno znasz to – naglila, a lzy przerazenia naplywaly jej do oczu – jezeli nie, to co innego… Predzej! Kazda sekunda wazna!…
Tymczasem pani Belhomme doszla do drzwi i otworzyla je. Daly sie slyszec gniewne pomruki i szorstkie zapytanie zolnierzy:
– Gdzie obywatelka Lange?
– W salonie.
Pani Belhomme smagana strachem grala swa role znakomicie.
– Nachodzic uczciwych obywateli w dzien wielkiego prania! – mruczala pod nosem.
– Zastanow sie predko – szepnela Janka, sciskajac reke Armanda tak silnie, ze az paznokcie wbila w jego cialo – jaki umiesz dialog, Armandzie? – W chwili strasznego niebezpieczenstwa imie jego wymknelo sie z jej ust.
Nagle zrozumial, o co jej chodzilo i gdy drzwi salonu otwieraly sie gwaltownie, Armand wciaz na kolanach, ale z jedna reka na sercu a druga wzniesiona ku niebu, deklamowal glosno i patetycznie jakby nigdy nic innego nie robil w zyciu. W jednej chwili opanowal strach.
Panna Lange zaczela go strofowac z udanym zniecierpliwieniem:
– Nie, nie, moj drogi kuzynie. To niedobrze. Nie trzeba klasc takiego nacisku na koniec kazdego wiersza. Trzeba deklamowac z wieksza swoboda – w ten sposob…
H~eron stanal w progu. Otoczony cala gromada szpiegow spodziewal sie znalezc tutaj zwolennika owego slynnego „Szkarlatnego Kwiatu”, o ktorym wspomnial de Batz. Tymczasem mlodzieniec, kleczacy przed obywatelka Lange, nie zdradzal cech spiskowca i obojetnie deklamowal staromodne wiersze czysto paryska wymowa.
– Co to ma znaczyc? – spytal ostro, patrzac to na panne Lange, to na Armanda.
Panienka zerwala sie wdziecznym, pelnym kokieterii ruchem i zawolala:
– Ach, to obywatel H~eron! Czemu mnie ciocia Maria nie uprzedzila?… To bardzo niezrecznie z jej strony, ale ona zwykle nie w humorze w dni wielkiego prania… przystapic do niej nie mozna. Usiadz, prosze cie, obywatelu H~eronie, a ty, kuzynie – dodala, zwracajac sie z wielka swoboda do Armanda – prosze cie, nie pozostawaj dluzej w tej smiesznej pozycji.
Goracy rumieniec twarzy i nerwowe ruchy mozna bylo przypisac wrodzonej jej niesmialosci wobec nieoczekiwanego goscia. H~eron zdumiony widokiem, ktorego wcale sie nie spodziewal, nie przerywal mlodej panience, szczebiocacej w dalszym ciagu:
– Kuzynie – rzekla do Armanda, ktory tymczasem powstal z kleczek – oto obywatel H~eron, mowilam ci juz nieraz o nim. Moj kuzyn Belhomme – dodala, zwracajac sie do H~erona – przybywa prosto z prowincji. Byl niedawno w Orleanie, gdzie gral glowne role w tragediach. Ale boje sie, ze publicznosc paryska bedzie mu sie wydawala o wiele surowsza anizeli orleanska. Czy slyszales, jak deklamowal wiersze przed chwila? Rabal je po prostu, nie moge sie inaczej wyrazic.
Dopiero po chwili udala zmieszanie, jakby przeczuwala, ze H~eron przyszedl do niej nie jako wielbiciel talentu slawnej aktorki, ale jako grozny przedstawiciel prawa. Zasmiala sie nerwowo i szepnela z wyrazem przestraszonego dziecka:
– Moj Boze, obywatelu, jak ponuro wygladasz! Myslalam, ze przychodzisz mi powinszowac mego ostatniego triumfu! Widzialam cie w teatrze zeszlego wieczora, choc nie odwiedziles mnie po przedstawieniu w zielonym gabinecie. A czemu nie przyszedles? Urzadzono mi ogromna owacje. Patrz na te kwiaty – dodala, wskazujac peki kwiatow na stole – obywatel Danton ofiarowal mi fiolki, Santerre narcyzy, a ten cudny laurowy wieniec otrzymalam od samego Robespierre'a.
Tyle bylo w niej swobody, ze H~eron nie wiedzial co myslec. Spodziewal sie zwyklych dramatycznych scen zwiazanych z jego zawodem, krzykow kobiet, oporu mezczyzn, broniacych sie do ostatka lub ukrywajacych sie w szafie z bielizna.
Tymczasem wszystko zawiodlo. De Batz wspomnial mu o Angliku, zwolenniku „Szkarlatnego Kwiatu”, a przeciez kazdy myslacy patriota francuski wiedzial, ze czlonkowie ligi „Szkarlatnego Kwiatu”, jako Anglicy, mieli czerwone wlosy i wystajace spiczaste zeby; ten czlowiek zas…
Tymczasem Armand przechadzal sie wielkimi krokami po pokoju, powtarzajac glosno swa role.
– Nie, nie – rzekla aktorka niecierpliwie – nie rob tej brzydkiej przerwy w srodku ostatniego wiersza.
Nasladowala dykcje Armanda i jego bledna wymowe tak znakomicie i z tak zabawna przesada, ze H~eron mimo woli wybuchnal smiechem.
– A wiec to twoj kuzyn z Orleanu? – spytal, rozciagajac sie wygodnie w fotelu, ktory ugial sie pod jego ciezarem.
– Tak, obywatelu; a teraz musisz pozostac na kawie. Ciocia Maria w tej chwili przyniesie nam podwieczorek. Hektorze – dodala, zwracajac sie do Armanda – zstap z wyzyn na ziemie i powiedz cioci Marii, aby sie pospieszyla.
Zapewne pierwszy to raz od czasu sprawowania urzedu zapraszano H~erona do wypicia kawy w towarzystwie ofiar, na ktore polowal. Ogarnialy go coraz wieksze watpliwosci. De Batz mowil o Angliku, a ten kuzyn z Orleanu byl bezsprzecznie Francuzem. Gdyby denuncjacja przyszla nie od de Batza, lecz od kogo innego, H~eron bylby dzialal z wieksza ostroznoscia; teraz przyszlo mu na mysl podejrzenie, ze moze de Batz skierowal go umyslnie na falszywy trop, aby oddalic go z wiezienia Temple o pewnej oznaczonej godzinie. Podejrzenie to skrystalizowalo sie w jego umysle, i widzial juz de Batza, przeszukujacego jego mieszkanie w celu znalezienia kluczy. A niedbale straze nie bronia mu wstepu do wiezienia…
Ознакомительная версия. Доступно 13 страниц из 64
Похожие книги на "Eldorado", Orczy Baroness
Orczy Baroness читать все книги автора по порядку
Orczy Baroness - все книги автора в одном месте читать по порядку полные версии на сайте онлайн библиотеки mir-knigi.info.