Eldorado - Orczy Baroness
Ознакомительная версия. Доступно 13 страниц из 64
Ale ona odparla z moca:
– Nie ma sposobu, Armandzie, a jezeli jest, to tylko w reku Boga.
Rozdzial XII. Obcy w parku
Tymczasem Chauvelin ze swa eskorta odlaczyl sie od towarzyszy. Tupot kopyt konskich na miekkim gruncie stawal sie coraz slabszy, a gdy jezdzcy skrecili w las umilkl zupelnie.
H~eron wydal rozkaz swemu woznicy, by jechal przodem. Gdy kareta glownego agenta mijala powoz Malgorzaty i Armanda, glowa H~erona w wysokim kapeluszu i brudnym bandazu wychylila sie znowu. Zwrocil sie z chichotem do Malgorzaty:
– Zmow wszystkie znane ci modlitwy, obywatelko, aby moj przyjaciel Chauvelin znalazl Kapeta w palacu, w przeciwnym razie nie zobaczysz jutro wschodzacego slonca. Albo – albo, wiesz o tym.
Probowala nie patrzec na niego, gdyz sam widok tej chudej twarzy, grubych warg i wstretnego bandaza, kryjacego jedno oko, przejmowal ja obrzydzeniem. Usilowala nie slyszec jego szatanskiego smiechu.
Sila rzeczy i on musial odczuwac wielki niepokoj. Co prawda dotad wszystko szlo dobrze, i nie wygladalo na to, by wiezien ich zwodzil. Ale wraz z ciemnoscia przyszla rozstrzygajaca godzina. Tajemnicza glebia lasu, pelna dzikich odglosow i naglych blyskow upiornych swiatel, niepokoila nerwy H~erona, ktory mial uszy przepelnione krzykami niewinnych ofiar swej wlasnej ambicji i slepiej nienawisci.
Wydal ludziom ostre rozkazy, by otoczyli zwartym kolem powozy i krzyknal:
– Naprzod!
Malgorzata wytezala oczy i sluchala. Zdawalo sie jej, ze dochodzi ja slaby odglos kopyt koni Chauvelina i jego strazy, zaglebiajacych sie coraz dalej w las.
Kareta H~erona jechala teraz przodem. Zmniejszony orszak posuwal sie powolnym krokiem wsrod zwiekszajacych sie wciaz ciemnosci i coraz grozniejszych pomrukow puszczy.
Przemeczona Malgorzata wsunela sie w glab karety i zamknela oczy, trzymajac w swej rece dlon Armanda. Czas i odleglosc przestaly istniec dla niej, tylko smierc, pani wszechwladna, pozostala; szla przodem z kosa na obnazonym z ciala ramieniu, przywolujac ich straszna trupia reka.
Zatrzymano sie znowu. Kola zgrzytnely i konie stanely deba pod naglym sciagnieciem cugli.
– Co sie znowu stalo? – dal sie slyszec ochryply glos H~erona.
– Jest tak ciemno, obywatelu – brzmiala odpowiedz – ze woznicy nie widza nawet uszu konskich; pytaja sie, czy moga zapalic latarnie i prowadzic konie za uzdy.
– Moga prowadzic konie – odparl H~eron szorstko – ale nie chce zadnych latarni. Nie wiemy, czy kto nie czatuje na nas poza drzewami, by przedziurawic kulka glowe mnie lub tobie, sierzancie. Nie trzeba robic z siebie celu, nieprawdaz? Pozwol woznicom prowadzic konie przy pysku, a i zolnierze, ktorzy maja biale wierzchowce, niech zsiada z siodla i ida przodem. Moze biale konie poprowadza nas w tych przekletych ciemnosciach.
A gdy robiono przygotowania, by wypelnic jego rozkaz, zapytal:
– Czy daleko jeszcze do kaplicy?
– Nie moze juz byc daleko, obywatelu. Caly bor nie ma wiecej jak piec mil, a juz zrobilismy dwie od czasu, gdy wjechalismy w las.
– Cicho! – zawolal nagle H~eron. – Co to jest? Czy nie slyszycie?
Wszyscy umilkli, ale konie byly niespokojne; gryzly wedzidla, grzebaly nogami i rzucaly glowami niecierpliwie. Nadsluchujacym zdawalo sie, ze slysza brzeczenie uzd, tupot po rozmoklej drodze, parskanie koni i oddech ludzki daleko pomiedzy drzewami.
– To obywatel Chauvelin i jego ludzie – zauwazyl sierzant.
– Cicho! Chce sluchac! – padl krotki rozkaz.
I znow wszyscy wytezyli sluch. Ludzie nie smieli nawet oddychac i sciskali wedzidla, by uspokoic konie. Doszlo ich znow slabe echo tupotu konskiego.
– Tak, to Chauvelin – szepnal H~eron, niezupelnie przekonany o tym, co twierdzil – myslalem, ze dojezdza juz do palacu o tej porze.
– Moze jedzie stepa… jest bardzo ciemno, obywatelu H~eronie – rzekl sierzant.
– W takim razie naprzod! Im predzej sie z nim polaczymy, tym lepiej.
I caly pochod ruszyl znow w droge.
W glebi karety Armand i Malgorzata scisneli sie za rece.
– To de Batz ze swymi przyjaciolmi – szepnela cicho.
– De Batz? – spytal przerazony, a nie rozumiejac, czemu mowila nagle o de Batzu, pomyslal ze zgroza, ze przeczucie sie spelnilo, i ze postradala zmysly.
– Tak, de Batz – odparla. – Percy poslal mu przeze mnie list, proszac go, by spotkal sie tutaj z nami. Nie oszalalam, Armandzie – dodala spokojnie. – Sir Andrew zaniosl list Percy'ego de Batzowi w dzien naszego wyjazdu z Paryza.
– Wielki Boze! – krzyknal Armand, otaczajac ja ramionami. – Jezeli Chauvelin i jego eskorta zostana zaatakowani, to…
– Tak – dodala – jezeli de Batz zaatakuje Chauvelina i bronic mu bedzie wstepu do palacu, zastrzela nas, Armandzie, a Percy…
– Ale czy delfin znajduje sie w palacu d'Ourde?
– Podobno go tam nie ma.
– Czemu zatem Percy prosil o pomoc de Batza?
– Nie wiem – szepnela bezradnie. – Gdy pisal ten list, nie mogl zgadnac, ze sluzyc bedziemy za zakladnikow. Spodziewal sie moze, ze pod oslona ciemnosci i w zamieszaniu bitwy zdola uciec, ale teraz, gdy my tu jestesmy…
– Sluchaj! – przerwal Armand, chwytajac ja nagle za ramie.
– Stoj! – rozlegl sie glos sierzanta.
Nie moglo juz byc watpliwosci. Tupot stawal sie coraz blizszy. Jakis czlowiek biegl ku nim co tchu. Przez chwile panowala gleboka cisza; nawet wiatr ucichl i deszcz przestal szumiec. Niespokojny glos H~erona przerwal chwilowy pokoj.
– A wiec, co to jest? – spytal.
– Goniec, obywatelu, biegnie z prawej strony lasu – odparl sierzant.
– Od strony palacu? Widocznie Chauvelin zostal zaatakowany i daje mi o tym znac. Sierzancie, czuwaj nad wiezniami, jesli ci zycie mile, i…
Reszta zdania uwiezla mu w gardle wskutek tak przerazliwego napadu zlosci, ze az strwozone konie przysiadly na zadach. Przez kilka minut zapanowalo wielkie zamieszanie, dopoki ludzie nie uspokoili drzacych zwierzat.
Zolnierze wypelnili rozkaz i otoczyli zwartym kolem powoz Armanda i Malgorzaty.
Jeden z ludzi szepnal:
– Agent umie przeklinac, nie ma co mowic! Udusi go kiedys furia…
Tymczasem goniec zblizal sie coraz bardziej. Zatrzymaly go straze.
– Kto idzie?
– Przyjaciel – odparl, dyszac z wyczerpania. – Gdzie obywatel H~eron?
– Tu – odpowiedziano mu zywo. – Zbliz sie.
– Latarnie, obywatelu – zaproponowal jeden z woznicow.
– Nie, nie teraz. Gdzie jestesmy, do diabla?
– Tuz kolo kaplicy, obywatelu – rzekl sierzant.
Goniec, ktorego oczy przywykly do ciemnosci, zblizyl sie do powozu.
– Brama palacu – objasnil urywanym glosem – znajduje sie tuz na prawo, obywatelu. Przeszedlem wlasnie przez nia.
– Powiedz mi – rzekl H~eron – czy to Chauvelin cie przyslal?
– Tak. Kazal mi powiedziec, ze dojechal do palacu, ale Kapeta tam nie ma.
Caly stek przeklenstw przerwal opowiadanie gonca. Ale ten ciagnal dalej:
– Obywatel Chauvelin zadzwonil do drzwi palacu, otworzyla mu stara sluzaca; dom wydawal sie calkiem nie zamieszkany, tylko…
– Tylko co? Opowiadaj dalej!
– Gdy przejezdzalismy przez park, zdawalo nam sie, ze nas sledzono. Slyszelismy za soba wyraznie tupot koni, ale nie mozna bylo nic dostrzec. A teraz, gdy bieglem z powrotem, znow slyszalem… Sa inni w parku procz nas, obywatelu – to rzecz pewna.
Urwal.
– Inni w parku? – zawolal H~eron drzacym glosem. – Czy mozesz okreslic mniej wiecej ilu ich jest?
– Nie, obywatelu, wiem tylko, ze jezdzcy wlocza sie wkolo domu. Obywatel Chauvelin wzial ze soba czterech zolnierzy do palacu, a pozostawil tamtych na czatach. Ale prosi, abys mu poslal wiecej ludzi do pomocy. Tuz kolo bramy znajduja sie zabudowania gospodarskie; tam umiesci konie na noc, a ludzie przyjda do palacu pieszo. Noc jest bardzo ciemna. Tak bedzie lepiej dla bezpieczenstwa. – Goniec mowil jeszcze, az tu w oddali las zaczal budzic sie jakby ze snu, a powiew wiatru przyniosl odglosy odmienne zupelnie od wycia dzikich zwierzat lub krzyku nocnych ptakow.
Ознакомительная версия. Доступно 13 страниц из 64
Похожие книги на "Eldorado", Orczy Baroness
Orczy Baroness читать все книги автора по порядку
Orczy Baroness - все книги автора в одном месте читать по порядку полные версии на сайте онлайн библиотеки mir-knigi.info.